Detektyw Tajfun
maszyna.JPG

Superecenzja Jakuba Żulczyka z relaz.pl. Cenniejsze fragmenty podkreśliłem.

Komiksowe archiwa PRL-u wydają się kończyć, skoro Mandragora na fali sentymentu sięga po takie potworki jak “Tajfun”. Zresztą, nasz komiksowy "back catalogue" nie był zbyt obfity - po wznowieniach Chmiela, Christy, Baranowskiego, Kovala czy Żbików niewiele zostało na placu boju. Albumowej reedycji oparł się jeszcze "Tajfun" - komiks tak surrealistyczny i niecodzienny, że zasługiwał na wznowienie od dawna.

Tak, to bardzo dobrze, że Mandragora wznowiła przygody kosmicznego detektywa o aparycji enerdowskiego aktora porno. Dobrze, bo to jest jakiś klejnot naszej kultury komiksowej, którego nie mogliśmy nawet opisać w dziale Retro, ponieważ ukazywał się on jedynie w odcinkach w Świecie Młodych. W albumie "Tajfun" wznowione są trzy z czterech części “Tajfuna”: "Zagadka układu C-2", "Afera Bradleya" i "Na tropie Skorpiona". Szkoda, że zabrakło najciekawszego epizodu, "Monstrum", w którym bohaterowie walczą z brązową mieszanką King Konga, Godzilli i Potwora Z Bagien. Dzięki Bogu, te trzy części również obfitują w wiele atrakcji. W “Tajfunie” mamy rozcinanie planety na pół laserem, alternatywne rzeczywistości, walki z piraniami, walki kung-fu i tak dalej, i tak dalej. Nie sposób tutaj przytaczać wszystkich przygód bohatera, który razem ze swoimi towarzyszkami Kriss i Maar ratuje cały wszechświat przed zakusami kosmitów i organizacji terrorystycznych. To bez sensu - lepiej samemu sięgnąć po lekturę.

Co w "Tajfunie" jest najbardziej fascynujące to fakt, że w komiks wtapiały się wszelkie możliwe fascynacje Raczkiewicza. Niczym Ed Wood, autor nie zawahał się przekroczyć granicy obciachu i zasygnalizować wszystkich swoich fascynacji. Mamy tutaj i science-fiction, i Jamesa Bonda, i Godzillę, i filmy kung-fu, i w końcu wielki wzór Raczkiewicza, czyli Funky Kovala. Nieskrępowana wyobraźnia autora pozwala tym wszystkim inspiracjom łączyć się w jedną, porażającą całość. Bo "Tajfun" to szczyt szczytów, kupa w galaktyce Alfa, komiks jak zły sen chłopca, który zasnął na lekcji fizyki w latach osiemdziesiątych.

Dla pełni wrażeń estetycznych podczas czytania “Tajfuna” radzę zapodać sobie na przykład The Syntetik dla pełni obrazu. Rysunki w pierwszej części są tak nieporadne, jakby Andrzejewski odrysowywał przy kalce technicznej "Relaxy" i komiksy Wróblewskiego. Z części na część jest staranniej, ale nie zmienia to faktu, że to artystyczne kuriozum. Co jest fascynujące, bo jeśli mieliśmy w Polsce jakiś komiks pulp, to był nim właśnie "Tajfun", rzecz tak zła, że aż porażająca. Pozbawione jakiejkolwiek logiki scenariusze, rysunki na poziomie marginesów zeszytów ćwiczeń i tak wysiadają przy aparycji autora, który wygląda jak Dieter Bohlen połączony z McGyverem.

"Tajfun" to wszystko co złe w komiksie; z drugiej strony fakt ukazania się po latach zbiorowego wydania powinien cieszyć. To przecież aterfakt - poza tym detektyw o tak burackiej aparycji nie zdarza się codziennie. Tylko czemu nikt jeszcze nie wznowił np fantastycznych "Olbrzymów na wyspie" Jezierskiego. To jest dopiero fajny polski komiks. Ale widocznie musimy poczekać - wąsaty Tajfun najpierw musi ocalić świat.

Program do czytania Tajfuna
http://cdisplay.techknight.com/setup.zip

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License